Wyniki wyszukiwania dla:

Maryja nie jedno ma imię

Następny weekend salezjańkiego Misterum Męki Pańskiej przed nami. Z tej okazji prezentujemy kolejny wywiad. Z Justyną Gołas i Emilią Kasprowicz, grającymi rolę Maryi w tegorocznym Misterium, rozmawia Grzegorz Chmieliński SDB. Skąd kobiety w salezjańskim seminarium? Jak to jest grać Matkę Jezusa? Co czują Justyna i Emilia śpiewając piękną piosenkę „Zaśnij Synku” na scenie i jak się śpiewa kołysankę dla kogoś, kto nie żyje? Wszystko to i jeszcze więcej w rozmowie poniżej. Zapraszamy!

Grzegorz Chmieliński: Jak trafiłyście na Łosiówkę?

Justyna Gołas: To długa historia, która rozpoczęła się w 2009 r. Byłam wtedy na rekolekcjach Ruchu Światło – Życie właśnie tutaj, w Krakowie i przez 2 tygodnie mieszkałam na Łosiówce. To było też moje pierwsze spotkanie z salezjanami. Potem minęło prawie 10 lat. Do seminarium wróciłam przez znajomych, którzy zaprosili mnie na sztukę Ziemi Boga. Bardzo mi się podobała, pomyślałam nawet wtedy, że wspaniale byłoby zagrać kiedyś z nimi na tych deskach. Nie myślałam wtedy o tym, żeby wstąpić do Ziemi Boga. Bardziej interesowało mnie granie w ich spektaklach, bo należałam do innych wspólnot, w których życie byłam zaangażowana. Dałam się jednak namówić na udział w rekolekcjach Ziemi Boga, a potem zdecydowałam się zostać.

Emilia Kasprowicz: Będąc w klasie maturalnej brałam udział w koncercie w Audytorium Maximum w Krakowie, podczas którego poznałam jedną z uczestniczek, która spontanicznie zaprosiła mnie na studenckie rekolekcje Ziemi Boga. Kompletnie nie wiedziałam, co to za wspólnota, kim są salezjanie, w sumie, nic nie wiedziałam, nie byłam nawet jeszcze studentką, ale zdecydowałam, że pojadę. Niedługo potem, gdy przeniosłam się do Krakowa na studia, zaczęłam regularnie uczestniczyć w spotkaniach Wspólnoty na Łosiówce, dostałam też propozycję zagrania w sztuce, pierwszej jaką stworzył w Ziemi Marcin Kobierski. Potem było moje pierwsze misterium, w którym zagrałam matkę Barabasza.

Justyna i Emilia za kulisami zeszłorocznego Misterium.


GCh: Czy łączy Was coś z teatrem, ze sztuką, tak na co dzień?

Justyna: Skończyłam szkołę muzyczną I stopnia w Bochni, w klasie skrzypiec. Poza tym grałam w różnych zespołach kościelnych, śpiewałam w chórach, zespołach. Muzyka była obecna w moim życiu od dawna. Teatr interesował mnie już od czasów liceum. Należałam do grupy teatralnej. Ważnym etapem w moim życiu była nauka w szkole muzycznej. To było naprawdę duże wyzwanie. Łączenie nauki w dwóch szkołach jest niezwykle trudne. Ceną za zdobyte wykształcenie, obcowanie ze sztuką, uczenie się muzyki, rozwój wyobraźni, były godziny ćwiczeń, odkładanie na bok kolegów i koleżanek, staranie się.

Emilia: Prawdę mówiąc, nie mam praktycznego wykształcenia teatralnego, ani muzycznego. Nie wiem, czy ostatecznie działa to na moją korzyść czy niekorzyść – jednak bycie aktorką od zawsze było moim marzeniem, a gram i śpiewam od dzieciństwa. Cudem było to, że „przypadkiem” trafiłam do Ziemi Boga, początkowo nie wiedząc, że ta Wspólnota ma jakikolwiek związek z teatrem. Widać Bóg tak chciał – praktycznie od razu mogłam zaangażować się w granie, co stanowiło spełnienie moich marzeń, choć nie spodziewałam się, że nadejdzie ono z takiej strony. Gdybym wylądowała w zawodowym teatrze, który na co dzień oglądam, obawiam się, że stawałabym przed poważnymi dylematami – np. czy i jak godzić kontrowersyjne wyzwania aktorskie i niektóre treści z własnymi przekonaniami. Ostatecznie gram więc tylko amatorsko, kształcę się teoretycznie studiując teatrologię i mam spore doświadczenie w prowadzeniu teatralnych zajęć dla młodzieży. Więc tego teatru jest w moim życiu sporo i jest on dla mnie szalenie ważny.

 

GCh: Czym zajmujecie się na co dzień?

Justyna: Pracuję z dziećmi, jako nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej. To daje okazję do przemycania pewnych umiejętności artystycznych, np.  podczas przygotowywania świątecznych jasełek.

Emilia: Z wykształcenia jestem animatorką społeczno-kulturalną i amerykanistką, kończę też studia teatrologiczne i zaczynam właśnie pracę w urzędzie, w kadrach.

GCh: Jak się śpiewa kołysankę dla kogoś, kto nie żyje?

Emilia: Trudno, dlatego, że trzeba połączyć emocje związane z tym, że ten Ktoś nie żyje, z tym, kim ten Ktoś jest dla mnie. Należy jeszcze włączyć w to nastrój i czułość kołysanki. Grając inne sceny, pokazuję bardziej gwałtowne, pełne rozedrgania emocje, a tutaj muszę inaczej – śpiewam kołysankę, nie pieśń rozpaczy. Co więcej, nie potrafię udawać tych emocji, więc sama je przeżywam, czuję. Staram się to wszystko w sobie pomieścić, by ostatecznie wyrazić miłość do dziecka, którego jednak nie żegnam, bo tekst utworu jest pełen nadziei na to, co przyjdzie. To wszystko jest bardzo trudne emocjonalnie, a także wymagające pod względem techniki śpiewu, opanowania nerwów, dynamiki głosu. Zwłaszcza, że gram w misteriach kilka dobrych lat i zależy mi, by robić to dobrze. To też wymaga poszukiwań, pytań i niesie za sobą pewną niepewność, która wciąż jest wymagająca.

Justyna: Podchodzę do tej sceny z duża nostalgią. Wspominam wtedy dzieciństwo ukochanej osoby, śpiewam z tęsknotą i czułością. To nie jest pieśń bólu, rozpaczy, krzyku, boleści, depresji, ale nadziei, która miesza się z nostalgią. Maryja przeczuwa, że ta historia nie kończy się na krzyżu, że to nie finał, że będzie coś dalej. Faktycznie, ciężko się śpiewa leżąc, a trzeba dbać jeszcze o dobre użycie mikrofonu. To bardzo męczące, ale pełne emocji i przeżyć doświadczenie. Jest to scena, która wywołuje w mnie wiele odczuć, które naprawdę trudno nazwać i opanować.

 

GCh: Maryja ma wiele różnych cech, to Misterium eksponuje niektóre z nich. Która cecha Maryi jest dla Was szczególna?

Justyna: Maryja była obecna od zawsze w moim życiu, ale nie jakoś szczególnie. Bardzo rzadko się do Niej zwracałam. Maryja była jednak gdzieś na uboczu. Tegoroczne Misterium było okazją do tego, by wracać do Pana Jezusa właśnie poprzez Maryję, aby to Ona brała mnie za rękę i prowadziła do Niego. Ona zna przecież zna krótszą drogę. Zastanawiam się dlaczego drugi rok z rzędu gram Maryję, mimo że wcale tego nie chciałam. W tym roku Maryja ujmuje mnie tym, że nie jest nadto cierpiąca, bolejąca, płaczliwa, a z drugiej strony nie jest też ikoniczna, nieco sztuczna, cukierkowa. Jest ludzka – rozmawia z żebrakiem, jest zaproszona do znajomych, okazuje emocje, zwłaszcza pod krzyżem, gdzie bardzo cierpiała. Jest bliska człowiekowi, mocno osadzona w rzeczywistości.

Emilia: Trzy lata temu też grałam Maryję, jednak przeżywałam to inaczej. Tym razem granie Maryi jest dla mnie konfrontacją Jej i mojej własnej kobiecości. To okazja do tego, by odkrywać swoją  kobiecą tożsamość właśnie z Maryją i w odniesieniu do Niej. Chcę pokazywać Maryję jako ujmującą, cokolwiek by to miało znaczyć. Taką, która prostymi środkami i drobnymi rzeczami ujmuje ludzi. A mając taki cel, trzeba zadać sobie pytanie – czy ja potrafię taka być? Jeżeli mam to pokazać na scenie, to powinnam znaleźć to w jakiś sposób w sobie. I to było dla mniej największe wyzwanie. To konfrontacja dla samej siebie – czy potrafię jako kobieta być ujmująca? U Maryi na tę cechę składa się wiele elementów i to połączenie stało się dla mnie inspiracją. Na przykład fascynuje mnie w Niej to, że łączy w sobie bardzo dużą siłę, moc wewnętrzną z niesamowitą harmonią i pokojem. Jest bardzo bogata wewnętrznie, a z drugiej strony pełna pokoju. Jest twórcza, ale bez zamętu, wprowadza ład i zgodę. Kolejne pytania dotyczyły tego, jak przedstawić te przymioty Maryi, których nie mam, a które bardzo bym chciała pokazać – to było duże wyzwanie. To zestawienie siebie samej i Maryi, nazywanie wprost konkretnych cech było dla mnie niezwykle cenne. Wiele dzięki temu odkryłam.

 

GCh: Ulubiona scena?

Emilia: Zdecydowanie scena z Janem, gdzie wiele razy powtarzam pytanie: „Pójdziesz za mną, Janie”? To scena, która jest bardzo krótka, pozornie nie dzieje się w niej nic specjalnego. Jest jednak bardzo emocjonalna, pokazuje w uniwersalny sposób potrzebę relacji kobiety z mężczyzną, bez względu na charakter tej relacji, potrzebę otrzymania wsparcia przez samą obecność.

Justyna: Dla mnie również ta scena jest ulubioną. Maryja pokazuje w niej kobiecość wraz z emocjami, z którymi czasami trudno sobie poradzić. Jest rozdygotana, próbuje się pozbierać, prosi Jana o pomoc, jest bardzo ludzka. Jest na tyle słaba, że potrzebuje pomocy, ale robi to w niezwykły, delikatny sposób. Wie, że na Janie może polegać. A on na to odpowiada, mimo że mu trudno.

GCh: Jak się czuje kobieta w męskim domu zakonnym?

Justyna: Fantastycznie, jak w domu!

Emilia: Jakkolwiek to zabrzmi, fakt bycia tutaj jest rozwojowy. Można się sporo nauczyć o sobie i nauczyć też czegoś innych.

Żeńska część obsady w towarzystwie Reżysera – Marcina Kobierskiego. Od lewej: Faustyna Martyna, Justyna Gołas, Justyna Małysa, Joanna Buko oraz Emilia Kasprowicz (niestety na zdjęciu brak nieocenionej Marty Dutczak, ale my o niej nie zapominamy).

 

Rozmawiał: Grzegorz Chmieliński SDB
Zdjecia: Agnieszka Krzyształowicz, Dominik Kruszyński SDB


Podziel się tym wpisem: