Premiera – „Misterium, które daje nadzieję”
Stawia nam również wszystkim pytanie: „Czy wierzysz w trzeci dzień, co złamał śmierci moc?”. Salezjanie z Krakowa wraz z zespołem „Ziemia Boga” i reżyserem Marcinem Kobierskim po raz kolejny stworzyli niezwykłe Misterium Męki Pańskiej.
Dla mnie przyjazd na to misterium był pewnego rodzaju powrotem do (mojego) pierwszego, które mogłam zobaczyć kilka lat temu. Wtedy też była muzyka na żywo, choć teraz mamy zdecydowane pójście w musical. Teksty wszystkich piosenek są autorstwa reżysera Marcina Kobierskiego. Świetnie udało mu się je dopasować do uwielbieniowych podkładów. Obserwując kolejne misteria, które przygotowuje Marcin, zauważam, jak ważne są dla niego wątki rodziny, małżeństwa, w tym roku może bardziej rodzeństwa, czy po prostu relacji międzyludzkich i między Bogiem a człowiekiem.
Męka z innej perspektywy
To Misterium jest wyjątkowe, nie tylko ze względu na śpiew. Mamy też zmianę perspektywy. Wiele sztandarowych kwestii, które zawsze pojawiały się w spektaklach, nagle śpiewane są przez inne osoby. To nie Jezus wypowiada pewne kwestie, ale np. śpiewają je jego uczniowie. To misterium w przeciwieństwie do poprzedniego nie jest tak bardzo przepełnione cierpieniem. Marcin Kobierski tłumaczy: „Myśląc o tegorocznym misterium miałem jakby dwa przebłyski, pierwszy to był taki, że to poprzednie bardzo było naznaczone cierpieniem. Czułem, że wewnętrznie nie chcę się prześcigać na cierpienia. Zobaczyłem, że wszyscy dookoła jesteśmy naznaczeni cierpieniem tej pandemii i ono jest bardzo obecne w życiu społecznym. Męka zawsze musi być, ale chciałem spojrzeć na nią trochę od innej strony. Żeby nie zatrzymywać się na cierpieniu, tylko na tym do czego ono prowadzi, czyli nadziei Zmartwychwstania i życia wiecznego. Jezus męką otwiera nam Niebo.”
Reżyser zwraca uwagę również na muzykę: „Jest środkiem wyrazu, trochę jest przeszkodą, bo też trudniej może utrzymać takie napięcie dramatyczne, bo zawsze muzyka cię prowadzi, jakoś uspokaja. Celowo to zrobiłem, żeby ta muzyka była czymś łagodzącym to wszystko. Współgra z tymi scenami, w których bardzo dążyłem, żeby powiedzieć o nadziei. Żeby poradzić sobie ze stratą. Dwa główne wątki oprócz Męki Jezusa, to jest wskrzeszenie Łazarza, czyli też nadzieja, że Jezus i nas wskrzesi, a druga to jest historia Rubena, który nie może sobie poradzić ze śmiercią swojego brata.”
Marcin jest niezwykłym obserwatorem świata i potrafi w swoich sztukach to pokazać. Myślę, że w ostatnim czasie bardzo dużo osób w jakiś sposób musiało zmierzyć się z tematem śmierci. Może po raz pierwszy, a może po raz kolejny. To misterium dla niektórych może być właśnie też taką próbą zmierzenia się ze stratą, ale także zadania sobie pytania: „czy wierzę w życie wieczne?”.
Sam reżyser zwrócił na to uwagę: „Ja na początku tej pandemii na nowo musiałem sobie powiedzieć: Wierzę w życie wieczne. Do mnie taki paradoks dotarł w trakcie tej pandemii. Z jednej strony mówimy: Niebo, to będzie coś wspaniałego, a z drugiej strony mówimy: nie chcę tam iść. Jeszcze tutaj muszę pożyć. Tak jakby tam nie było życia. Jakby tam miał być dramat i w kółko różaniec będziemy odmawiali. (śmiech) Ja do momentu pandemii mówiłem: Panie Boże zabierz mnie, jak będę gotowy. W czasie pandemii uświadomiłem sobie, że nigdy nie będę gotowy. Dobrze, że jest Boże Miłosierdzie. I w czasie pandemii po raz pierwszy powiedziałem: Panie Jezu, czy to będzie za 40 lat, to będzie ok., jak to będzie we wtorek, też ok.”
Najlepsi przyjaciele
Ucieszyłam się widząc, że reżyser w tym roku przywołał wątek Marii, Marty i Łazarza z Betanii. Dzięki pójściu w musical udało mu się uchwycić tę radość Jezusa z przebywania u swoich przyjaciół. Sam pomysł musicalu zrodził się podczas uczestniczenia w Liturgii Wielkiej Soboty, która była transmitowana z seminarium. „Zobaczyłem, że klerycy dobrze śpiewają. Potem szukałem historii, która by temu towarzyszyła.” I tak pojawiła się historia Łazarza, którego śmierć kończy się happy endem. Choć za chwilę mamy zderzenie z Golgotą. Na bardzo ciekawą rzecz zwrócił uwagę Marcin, gdy szukał informacji o rodzeństwie z Betanii. „Łazarzostwo mogło czuć wyrzuty, że to wskrzeszenie Łazarza sprawiło, że znowu zrobiło się głośno o Jezusie. To mnie tak bardzo uderzyło, bo nigdy nie wiązałem tych faktów. Wskrzeszenie Łazarza, wizyta w Betanii i zaraz rzeczywiście jest Męka.”
O to, jak to jest grać najlepszego przyjaciela Jezusa, zapytałam kl. Jacka Banasiuka.
– Rola Łazarza, przyjaciela Jezusa, pokazuje mi jak ważne dla naszego Zbawiciela były relacje z ludźmi. Jezus też potrzebował takiej oazy spokoju, jakim był dom rodzeństwa z Betanii. Mógł tam spokojnie pobyć, odpocząć, porozmawiać, odprężyć się, a to jest bardzo ciekawy i zapomniany profil Mistrza z Nazaretu. Raczej nie mówi się o tym, że Jezus odpoczywał, a może warto jest to przypomnieć „zalatanemu” człowiekowi XXI wieku. Dla mnie ważne w tej roli jest przypomnienie, że Jezus jest moim Przyjacielem, który chce ze mną spędzać czas i to nie tylko ja czerpię z tego spotkania, ale również On się cieszy przebywaniem ze mną, a to sprawia tym większą przyjemność również mnie. Ta refleksja zachęca mnie do tego, aby w moją relację z Jezusem tchnąć zdecydowanie dużo więcej normalności.
– O ile mnie pamięć nie myli w zeszłym roku grałeś Jana, teraz też, co ciekawe, stoisz pod krzyżem, ale jako Łazarz. Jakie myśli, emocje ci towarzyszą?
– Rzeczywiście, w tym roku, podobnie jak w zeszłym stoję pod krzyżem, tylko poprzednio jako Jan, a tym razem jako Łazarz. W tym roku wydaje mi się, że jakoś głębiej przeżywam tę scenę śmierci Jezusa, może wiąże się to z tym, że w tym roku śpiewam podczas konania mojego Przyjaciela, a w zeszłym po prostu stałem. Jako Jan czułem się bezradny i jedyne co mogłem zrobić to upaść na kolana, a później szukałem w sobie siły, aby być wsparciem dla Maryi. W tym roku jako Łazarz przy krzyżu przeżywam wielkie rozdarcie, bo mój Przyjaciel umiera i mam świadomość tego, że to jest cena jaką płaci, abym ja mógł żyć. Mój Przyjaciel jest dla mnie bardzo cenny, dlatego patrząc na Niego jak cierpi, wolałbym dalej leżeć w grobie lub samemu zawisnąć na krzyżu, żeby tylko Mu tego oszczędzić. To jest bardzo trudne doświadczenie rozdzierającego niezrozumienia i krzyczącego osamotnienia.
– Czego uczy cię to tegoroczne misterium?
– Tegoroczne misterium uczy mnie, że to co przeżywały osoby, które towarzyszyły Jezusowi, niczym nie różnią się od nas. Mają takie same potrzeby, takie same zmartwienia, takie same radości i poszukują tego samego, czyli pokoju serca.
Everyman
W tym misterium wyróżniają się na pewno dwie postacie, których raczej nie znajdziemy na kartach Ewangelii, ale będąc na widowni łatwiej nam się z nimi utożsamić. To Aszer i Ruben. Aszer jest takim łącznikiem między różnymi postaciami. Żyd-żebrak, który urzeka swoją prostotą. Szczególnie scena jego spotkania z Maryją, Matką Jezusa, porusza. Prosi ją o coś do jedzenia, otrzymuje kawałek chleba i słyszymy: „Niebiański posiłek”. Dwa słowa, a wyrażają tak wiele! Maryja, to przecież ta, która przyniosła nam na świat naprawdę Niebiański posiłek – Boga Żywego. To mnie właśnie porusza w tych misteriach takie czasem drobne rzeczy, gesty, słowa, a które tak wiele mądrości przekazują. Marcin w Aszerze widzi też świętego Franciszka. „Dla mnie to trochę taki św. Franciszek, który nic nie ma, ale zachwyca się światem. Pomyślałem sobie, że to może być ktoś spajający wiele postaci. Dlaczego on jest w tym misterium, zrozumiałem na jednej z ostatnich prób. Aszer uwalniając się od pieniędzy (oddaje sakiewkę Piotrowi) krzyczy wolność, otwiera się kurtyna, a tam jest Jezus na krzyżu, też z rozłożonymi rękami. I wtedy sobie pomyślałem, Jezus na krzyżu to jest wolność, uwalnia nas od wielu rzeczy.”
Rubena, który traci brata i nie potrafi poradzić sobie z jego śmiercią, gra kl. Michał Cebulski. To postać, która dla wielu osób stanie się bliska. Szczególnie, że ostatni czas jest trudny.
– Co próbujesz przekazać swoją postacią?
– Chociaż Ruben nie pojawia się osobiście w Ewangelii, to jest on postacią, z którą może utożsamić się wiele osób doświadczonych cierpieniem, stratą kogoś bliskiego. Szczególnie w dzisiejszych czasach przeżywamy takie trudne sytuacje. Ruben w pierwszej części spektaklu skupia się wyłącznie na sobie. Śmierć brata i rozpamiętywanie jej w samotności doprowadza go aż do szaleństwa. Dopiero doświadczenie zmartwychwstania Chrystusa i spotkanie Jego uczniów zmienia perspektywę. Najważniejszym przesłaniem tego bohatera jest to, o czym mówi pod koniec – że Chrystus dał nam życie, które w przeciwieństwie do problemów na ziemi będzie trwało wiecznie. Graną przeze mnie postacią chcę zachęcić, by zaprosić Jezusa do swojego życia – również do tych sytuacji, które po ludzku są beznadziejne. Jezus może nas uzdrowić nawet, kiedy trudno nam jest w Niego uwierzyć i od Niego uciekamy. Za radą reżysera, modlę się też za osoby, które siedząc na widowni będą przeżywać stratę kogoś bliskiego, przez co Ruben stanie się im bliski.
– Jak ci się pracuje z reżyserem?
– Praca z Marcinem Kobierskim to nie tylko doświadczenie profesjonalnego podejścia do teatru, ale w dużej mierze przeżycie duchowe. Pisaniu scenariusza towarzyszyła modlitwa, rozważanie i rozeznawanie naszego reżysera. Trzeba przyznać, że Marcin to w pewnym sensie nasz formator seminaryjny, chociaż nie jest oficjalnie naszym przełożonym. Jego świadectwo wiary daje nam bardzo dużo. Dowodem na działanie Ducha Świętego jest również podział ról; ja sam dużo się uczę od granego przeze mnie Rubena. Myślę, że dzięki tej postaci będę bardziej rozumiał osoby doświadczone ogromnym cierpieniem.
Zatrzymanie w kadrze
To Misterium po raz kolejny pokazuje niezwykłą plastyczność i umiejętność budowania obrazów na scenie. Takiego też zatrzymania i chwili kontemplacji. Kilka scen na pewno zapadło mi głęboko w pamięć. Wskrzeszenie Łazarza, które pomaga nam zrozumieć, że zmartwychwstanie nie dotyczy tylko duszy. Spojrzenie Judasza w oczy Maryi tuż przed wydaniem Jej Syna – i to napięcie między postaciami. Skontrastowanie Judasza z Piotrem. Maryja, która śpiewa kołysankę po śmierci swego Syna, a która w piękny sposób niesie nadzieję. Wieszanie przez uczniów prania po Zmartwychwstaniu – nowy dzień, stanie się jak dzieci, przypomnienie Apokalipsy i tych, którzy wybielili swe szaty we krwi Baranka. Ukazanie się Jezusa Tomaszowi – to kolejne przypomnienie, że zmartwychwstanie dotyczy ciała i duszy. I mogłabym tak chyba jeszcze wymieniać i wymieniać.
Zapytałam kl. Grzegorza Chmielińskiego, czy trudno było mu zagrać Judasza. – To pierwszy raz, kiedy mam okazję zagrać Judasza i rzeczywiście, wcielenie się w tę postać było największym wyzwaniem. Nie wiem jakie odczucia mają moi poprzednicy – mi był trudno. Chyba w każdym z nas jest taka naturalna chęć bycia dobrym. A tutaj trzeba być kimś, kto jest oceniany jednoznacznie negatywnie. Całe szczęście, często jest tak, że im trudniejsze zadanie, tym owoce są wartościowsze, mam nadzieję, że tak będzie i tym razem – odpowiada.
– Jakie myśli towarzyszyły ci grając go albo gdy dowiedziałeś się, że masz go grać?
– Gdy usłyszałem obsadę, to faktycznie się zmartwiłem. Zastanawiałem się, jak odnaleźć się w tej dramatycznej historii. Jak wykreować wiarygodne zdrajcę. Myślałem o tym, co musiało się wydarzyć wcześniej, jakie było serce Judasza, jakie motywacje. Ostatecznie bardzo pomocne okazało się wyobrażenie sobie mojego własnego życia, ale trochę w innym kontekście – przypomniałem sobie najważniejsze i najpiękniejsze wybory w moim życiu, a potem pomyślałem, jakby wyglądało moje życie, gdybym wtedy wybrał inaczej. Od tamtego momentu znacznie łatwiej było mi malować w głowie portret Judasza. To człowiek, który źle wybierał. A dlaczego tak było, to już osobny temat.
– Śpiewasz o wątpliwościach Judasza, czy jest to trudne?
– Samo śpiewanie jest zdecydowanie trudne, zwłaszcza, że Judasz śpiewa dość histerycznie, piskliwie, płaczliwie, cały dramat jego wnętrza ma być wyśpiewany. A treść jego piosenki? Jest bardzo wartościowa. Nikt z nas nie umie być uczniem, nikt nie umie nieść krzyża, nie wiemy często, co robić. Judasz wybrał otchłań i beznadzieję. A właściwym wyborem był Jezus. Jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, to ta dramatyczna piosenka Judasza jest dla mnie źródłem nadziei. Rozterki Judasza nie są bez odpowiedzi, odpowiedź jest w Chrystusie.
– Co czujesz, gdy tuż przed zdradą patrzysz w oczy Maryi?
– To jest bardzo ciekawy moment. Nigdy nie próbowałem zagrać spojrzenia Judasza. To niezwykle krucha, delikatna scena. Oczy wyrażają bardzo wiele, nie kłamią, nie potrafię udawać, grać tak głębokim spojrzeniem. W tej jednej chwili nie gram Judasza, bo zwyczajnie nie potrafię. Staram się wtedy, by w moich oczach można było dostrzec wzrok Syna, jakkolwiek to trochę na przekór, może nie na miejscu, ale jednak bardziej niż Judaszem, jestem tym, który wybrał Jezusa, nawet jeśli gra Judasza.
Z Judaszem skonfrontowany zostaje Piotr, grany przez kl. Łukasza Wójcika.
– Grając Piotra zapierasz się trzy razy, by potem skonfrontować się z Judaszem. Jakie uczucia się wtedy rodzą?
– Scena spotkania z Judaszem jest dla mnie bardzo ważna. Piotr wściekły atakuje go a Judasz odpiera atak jakby wyrzucając mu: „Ty też się zaparłeś, jesteśmy tacy sami!”. Ta scena pokazuje podobieństwo między tymi dwoma Apostołami, z jednym wyjątkiem – Piotr zdołał uwierzyć w miłosierdzie i w to, że nie wszystko stracone, że może się nawrócić.
– Co czujesz, gdy śpiewasz pieśń Piotra?
– Chociaż samo śpiewanie było czymś nowym i wymagającym, to tekst piosenki niesamowicie do mnie przemawia i łatwo się w nim odnajduje. Słowa tej piosenki szczególnie podkreślają ten szczególny rys Piotra – ten, który miał być Skałą, zaparł się i wszystko przegrał, ale na końcu szuka spojrzenia Jezusa, bo wiem że Jezus szuka go swoimi oczami. To sprawia, że wierzy w nawrócenie… Kiedyś usłyszałem, że Apostołowie zostali zebrani wokół Piotra po jego upadku tylko dlatego, że miał szczególną relację z Jezusem. Był słaby i nie miał nic oprócz tego spojrzenia. Pan Bóg często nas tak prowadzi, pozwala nam się posypać po to by Jego miłość była jedynym co mamy, żebyśmy ją odkryli i znaleźli, jak Piotr.
Moją uwagę przykuła kołysanka Maryi, która z jednej strony jest bardzo bolesna, Matka traci Syna, a z drugiej tak pełna nadziei. A także niezwykły moment Zmartwychwstania i ukazanie Maryi jako najlepszej uczennicy swojego Syna. W rolę Matki Bożej na zmianę wcielają się Emilia Kasprowicz i Justyna Gołas, które należą do zespołu „Ziemia Boga”.
– Śpiewanie nie jest dla mnie czymś nowym, lubię śpiewać i zdarzyło mi się już to robić w kilku spektaklach, choć muzykiem nie jestem. Ale w tym misterium śpiew jest dla mnie źródłem niepewności i stresu, bo muszę połączyć bardzo skrajne emocje Maryi po śmierci jej Syna, z czułymi nastrojem i treścią kołysanki, którą się z Nim żegna, a jednocześnie przewiduje w niej światło Zmartwychwstania. W trzech krótkich zwrotkach mówię o Betlejem, Golgocie i przyszłej nadziei – to bardzo dużo do pomieszczenia w sobie i poradzenia sobie z tymi emocjami, a tu trzeba jeszcze wyciągnąć to na zewnątrz dla widowni, myśląc jednocześnie o technice śpiewania, by przekaz był znośny na poziomie muzycznym – opowiada Emilia. Zapytana o to, czego uczy ją rola Maryi, odpowiada – Granie Maryi w tym wydaniu misterium sprawia, że przeżywam na nowo konfrontację ze swoją kobiecością. Zastanawiam się jaką kobietą jestem, co to w ogóle znaczy dla mnie – być „kobiecą”. W moim obrazie Maryi widzę połączenie ogromnej siły i twórczej energii z harmonią i spokojem, nienachalnym urokiem i autentycznym ciepłem. Walka ze sobą o to czy jestem w stanie to pokazać na scenie, to tak naprawdę walka o samą siebie – przeprawa z moimi kompleksami i wątpliwościami, ciągłe pytanie siebie jaka jestem, jaka chciałabym być, jaka uważam, że powinnam być. To trudny i czasem bolesny proces, ale dzięki niemu coraz mocniej dociera do mnie, że odpowiedzi znajdę tylko u Źródła, bo jak to Maryja – Ona zawsze prowadzi do Boga.
Milczący Jezus
Na pewno na uwagę zasługuje rola Jezusa w tym misterium. Choć z ręką na sercu stwierdzam, że wszyscy aktorzy-nieaktorzy są naprawdę wspaniali w tym, co robią, jak grają, jak się przygotowują. Ile serca w to wszystko wkładają. Każdy z nich ma swoje 5 minut i stara się przez te 5 minut naprawdę wejść w rolę, tak by w nas ten obraz został i pracował i pomagał jeszcze lepiej przeżyć Wielki Post. Bo przecież w każdej postaci możemy znaleźć cząstkę siebie. A one mają nam pomagać, byśmy stawali się lepsi i byśmy ostatecznie zawsze wybierali Jezusa. Może niektórych zdziwi żołnierz czytający „Eneidę”, Herod, który z jednej strony żałuje zabicia Jana, a z drugiej szydzi z Jezusa przy pierwszej możliwej okazji. Może odnajdziemy się w którejś z sióstr Łazarza albo w apostołach. Wiem, że bez nich wszystkich i bez tego misterium, mój Wielki Post byłby odrobinę uboższy.
W tym roku w rolę Jezusa po raz drugi wcielił się kl. Krystian Lipiński.
– Drugi raz grasz Jezusa. Czy było to łatwiejsze, trudniejsze? Szczególnie, że w tym roku też śpiewacie?
– To misterium jest dla mnie osobiście o wiele trudniejsze. Poprzednio grałem Jezusa cierpiącego, teraz gram Jezusa milczącego, patrzącego w przód, jakby spoglądającego w przyszłość. Ten brak reakcji słownej Jezusa powoduje we mnie potrzebę wykrzyczenia sprzeciwu, jak w zeszłorocznym misterium. Tak się nie dzieje. W tym misterium akcent jest położony gdzie indziej. Może dlatego, że potrzebujemy więcej obecności Jezusa, jego spojrzenia, bliskości, dobroci i miłości od Niego płynącej. Jedno ciche spojrzenie potrafi trafić głębiej niż wiele słów wypowiedzianych w emocjach. Dla mnie osobiście element muzyczny wkomponowany w misterium pozwala mi zagrać więcej. Może przez to, że odczuwam mniejszy stres niż w scenach z dialogami; może przez to, że muzyka wyraża więcej niż dialog…
– Która scena w tym Misterium jest dla ciebie wyzwaniem, a która jest dla ciebie jakoś ważna, bliska?
– Scena śmierci oraz ostatniej wieczerzy jest dla mnie największym wyzwaniem. Za każdym razem mam obawę, że zrobię coś, jakiś gest czy spojrzenie, które może zbulwersować kogoś, wprowadzić w konsternację czy w zastanowienie. Wynika to z tego, że każdy z nas nosi w sobie inny obraz Jezusa: Miłosiernego, Dobrego Pasterza, troskliwego Ojca, cierpiącego Chrystusa czy Milczącego Zbawcy… W misterium nie chcę prezentować siebie. Moje zadanie jest, aby przybliżyć Chrystusa naszym widzom. Zupełnie tak jak w posłudze kapłańskiej. Scenami, kiedy łza kręci mi się w oku jest moment piosenki Maryi: zaśnij Synku miły.. oraz piosenka Piotra: Nie patrz na mnie, nie poznasz mnie. Twarz zdradziecką przytulić chciej… Dotykają mnie one bardzo i motywują by być wdzięczny za miłość matczyną, a za grzechy i niewierności błagać o przebaczenie.
– Czego uczy cię granie Mistrza?
– Granie Mistrza uczy mnie pokory, by nie grać swojej osoby, a postać Jezusa; by nie śpiewać jak na przeglądzie piosenki religijnej, ale głębiej, z serca jak przed tabernakulum, przez Zbawcą. By w milczących spojrzeniach Jezusa było więcej miłości i troski niż własnego zakłamania i egocentryzmu.
– Mnie osobiście porusza pieśń w Ogrodzie Oliwnym. Jak ty ją odbierasz?
– Pieśń w Ogrodzie Oliwnym uświadamia mi relację Boga z Synem. W męce często prezentowany jest sam Chrystus, natomiast Bóg jest w trzech osobach, nie może być oddzielony od Syna i Ducha. On nie zostawił swego Syna. Z jednej strony Jezus chce oddalenia męki, cierpi z tego powodu, zupełnie tak jak dzieje się w życiu. Dopiero na koniec na twarzy pojawia się uśmiech! Paradoks: cierpienie łączy się z radością. Perspektywa cierpienia jest szersza, sięga poza grób, daje radość Zmartwychwstania, życia wiecznego! Jezusa przyjmuje mękę z miłości. Czasami cierpienie jest potrzebne by bardziej dojrzeć, oczyścić się i jeszcze bardziej zaufać Bogu.
Co roku powtarzam, że te misteria w Krakowie na salezjańskiej scenie to są mini-rekolekcje. Dla mnie niezmiennie od siedmiu lat. Poruszają, a przede wszystkim wskazują, że mamy nasz wzrok kierować na Jezusa. Mam nadzieję, że osoby, które w tym roku będą miały okazję zobaczyć to misterium, wyjdą podniesione na duchu i zobaczą oprócz krzyża i śmierci, przede wszystkim nadzieję Zmartwychwstania. A także zrozumieją głębię słów: „w domu Mego Ojca jest mieszkań wiele”.
Źródło: Gosc.pl
Tekst: red. Małgorzata Gajos
Zdjęcia: Agnieszka Krzyształowicz